Wróciłam właśnie z kina. No cóż, tym razem Francois Ozon niczym mnie nie uwiódł, wręcz przeciwnie – Podwójny Kochanek zawiódł bardzo mocno.
Historyjka pacjentki zakochującej się w terapeucie przeplatana wątkami teorii na temat bliźniaków i ewentualnych fantazji erotycznych w tym temacie są tak płaskie, że ledwo przebrnęłam do końca. Widoczne odwołania do filmów znanych z wielkiego ekranu, jak choćby „Dziecko Rosemary” Romana Polańskiego ani nie są zabawne, ani nie wciągają w obiecywaną grę intelektualną, bo jej tam po prostu nie ma.
Banalna i przewidywalna od samego początku intryga ubrana w psychoanalityczne banały o tłumionych pragnieniach i mrocznych stronach osobowości ledwo daje się ze sobą powiązać. Nie jest to ani kicz w dobrym guście, ani surrealistyczny misz masz arcydzieła prezentującego w zawoalowany sposób przesłanie reżysera dotyczące ludzkiej osobowości, masek, ról czy naszych zachowań.
Patetyczna i przerysowana konwencja w tym przypadku ani nie zaskakuje ani nie szokuje. Zastanawiam się, czy czegoś tu nie przeoczyłam, szukam drugiego dna albo znaczeń, które mi umknęły. Nie znajduję nic – film znudził mnie wyjątkowo mocno.
PS. Przeczytałam, że Podwójny kochanek został uznany za objawienie tegorocznego Festiwalu Filmowego w Cannes. Pozostaje mi przyjąć ten fakt do wiadomości.